rolnikiem z Globalnego Południa być...

african daily dziś trochę po chłopsku
Spotykasz się z miejscowymi rolnikami, razem wypracowujecie plan wsparcia dla nich. Celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której rolnicy będą mogli zajmować się rolnictwem i godnie żyć. Zresztą to nie żadna fanaberia, że rolnictwem, bo jak nie rolnictwem, to chyba tylko żebractwem w tym kraju ghanijskim, w którym państwowa polityka zepchnęła takich ludzi do lasu, który potem wycięto [w większości nielegalnie], i zamienił się w busz, który zresztą wysycha na skutek zmieniającego się klimatu. Jedynym rozwiązaniem wydaje się - zwinąć manatki i wyjechać do miasta, bo tam się dużo dzieje. Niestety dla niewykształconych i niewyspecjalizowanych perspektywy są na obrzeżach w prowizorycznych dzielnicach - po prostu w slumsach. Szczyt kariery - przeżyć kolejny dzień w najbardziej nieprzychylnym miejscu na świecie.
Dlatego wspólnie myślicie, jak to urządzić, żeby rolnik mógł być rolnikiem, wyżył z tego i nie musiał myśleć o migracji do miasta. Rolnik ma kawałek ziemi od wspólnoty. Ziemię ma - to w czym problem, myślisz. Przyczyną niepowodzeń rolników w Ghanie jest splot wielu czynników. Albo kawałek ziemi jest za mały, albo w złym miejscu, albo na tym kawałku jest akurat złoto, albo inny tam metal do produkcji komórek, albo rolnik nie ma pieniędzy, żeby kupić nasiona czy sadzonki. Albo ma pieniądze, kupił, i mu zalało czy wyschło [nie obrodzić nie może, nie da się, w tej strefie nawet kamienie kwitną]. Najczęściej taki rolnik staje na głowie i coś do zjedzenia na potrzeby własne wyprodukuje. Ale tylko on wie, ile go kosztuje wysiłek kupienia nasion, obsiania, dopilnowania i zebrania. Ziemi jest w bród, to dlaczego rolnik nie obsieje więcej, żeby starczyło i do jedzenia i na sprzedaż? Byłyby pieniądze. Pieniądze są coraz ważniejsze, bo coraz mniej się produkuje a coraz więcej pojawia się w sklepie do kupienia. Możnaby pomyśleć: po co męczyć się na roli, jak można do sklepu pójść i kupić. Ale po pierwsze za co, a po drugie czy to tak powinno być, że pod sklepem może to samo wyrosnąć, a przywożą zza oceanu? Nawet gdy ziemi jest więcej, rolnik zasuwa ręcznie i w pojedynkę nie jest w stanie zająć się obszarem większym niż akr lub dwa. Ale wtedy jest naprawdę ciężko. Mógłby wynająć pomocników, w końcu taka duża uprawa to przyszłościowy interes. Mógłby, gdyby miał oszczędności, ale przecież nie ma.
Rolnicy, z którymi rozmawiasz, chcą założyć wspólną plantację ananasów. W pobliżu jest skup owoców, ananasy się sprzedadzą. Problem, że nikt nie ma sadzonek ananasów u siebie, trzeba kupić, a to drogo kosztuje. Kasa, kasa, kasa. W ramach współpracy z twoim krajem donorem znajdujecie pieniądze na sadzonki, na narzędzia, na nawozy i inne chemikalia do produkcji ananasa [swoją drogą nie wiedziałeś, jak bardzo to wymagająca uprawa]. Dwie grupy rolników zakładają dwie plantacje i wspólnie pracują ’po godzinach’, żeby nauczyć się, jak te ananasy się uprawia. Pomaga im miejscowy plantator-agronom. On im pomaga, a twój kraj donor mu to finansowo wynagradza. Jakoś się to kręci, jest szansa na to, że uda się rolnikom zarobić trochę pieniędzy i jeszcze mieć swoje uprawy.
Co sobie myślisz? Że ci rolnicy to najdzielniejsi ludzie, jakich znasz. Ryzykują swoim wysiłkiem i wiadrami cieknącego po plecach potu, by dobrze wykorzystać pieniądze twojego kraju sponsora. Nikomu tu nie brakuje inwencji, pomysłu czy ochoty do roboty, tu brakuje tylko gotówki na start czy też wędki, jak to mówią teorytycy od tej współpracy rozwojowej.
Zastanawiałeś się kiedyś, co robi rolnik z majątkiem równym kopcowi kukurydzy, gdy zaczyna go boleć ząb? Ale my mamy dobrze w tej Polsce...