Wspomnienie Indii

Eksplozja

Świnie i krowy biegają po ulicach, szaleni kierowcy nie przestają trąbić - trąbią przy wyprzedzaniu, skręcaniu, zatrzymywaniu, zwalnianiu, przyspieszaniu - non stop. Na drogach nieprzerwanie trwa wyścig - wszyscy nawzajem się pospieszają, pokrzykują. Mężczyzna kierujący skuterkiem wraz z żoną trzymającą na ręku maleństwo, a drugą podtrzymująca dwójkę starszych dzieci, włącza się w kolorowy korowód. Z okolicznych restauracji, taksówek, rykszy dobiega zawodząca, egzotyczna muzyka.

Zewsząd wita eksplozja dźwięków, kolorów, zapachów.

A po chwili..

A po chwili z tej kolorowej, wirującej, rozkołysanej masy zaczynają wyłaniać się detale - kontur postaci, domów, krajobraz. Wszędzie kontrasty - od willi po najgorsze, i tak naprawdę pierwsze jakie w życiu było mi dane zobaczyć, slumsy.

Łzy same się cisną do oczu kiedy widzi się taki bezmiar nędzy, a jednocześnie odczuwasz zachwyt nad pięknem tego odmiennego od wszystkiego, co do tej pory widziałaś, świata.

Naćpane do nieprzytomności dzieci z wyciągniętymi rączkami, przepiękne, pobrzękujące biżuterią kobiety, sprzedający się na ulicy, przebrani za kobiety mężczyźni, niesamowite krajobrazy, z daleka pachnące nieznane dotąd owoce, kalecy ludzie czołgający się po ziemi, hordy bezpańskich psów.

10 godzin lotu i jesteś w zupełnie odrealnionym świecie. To jak zapaść w głęboki sen i śnić wizje tak kolorowe i jednocześnie tak brutalne, że aż trudno uwierzyć, że to wszystko wydarza się naprawdę.

Bijapur

Po 12 godzinach drogi z lotniska w Bombaju docieramy do Bijapuru, miasteczka na południu Indii. Z klasztoru wylewa się pomarańczowa rozkrzyczana ferajna i dosłownie oblepia samochód, małe rączki dotykają mojej twarzy, włosów, uśmiechnięte oczy spoglądają ciekawie. To mali mnisi buddyjscy wybiegli nam na spotkanie. Wynoszą mój plecak, chwytają za rękę i całą gromadą prowadzą do kuchni. Posiłek już czeka - pierwszy i nie ostatni raz płaczę gdy jem - przyprawy wypalają mózg, gardło i mam nadzieję, że bakterie przy okazji też.

Z trudem zasypiam, przed oczami wciąż przewijają się obrazy, w rogu pokoju pobrzękuje komar, a jak komar to i malaria - czy wzięłam wszystkie leki? Czy na pewno przy płukaniu zębów nie połknęłam wody z kranu? Ameba już pewnie skubie mój mózg! W końcu wyczerpana zasypiam.

Budzi mnie nawoływanie do modlitwy z pobliskiego meczetu, do którego za chwilę dołącza hinduistyczna świątynia Hanumana, z jej głośników płynie skoczna, religijna melodia a zaraz potem dzieci z klasztoru zaczynają chórem recytować jedną z mantr. Religijna symfonia.

Dzieci - mnisi

Początkowo nieśmiało mi się przyglądają, gdy siadam dbają o to by usiąść niżej ode mnie lub w odpowiedniej odległości, gdy mówię do nich automatycznie wstają i spuszczają wzrok. Jedyne słowa na jakie się odważają to "yes, madam" i "no, madam".

Po kilku lekcjach udaje nam się przezwyciężyć barierę językowo - kulturalną i zaczynamy rozmawiać. Pierwsze o co mnie pytają to z jakiej kasty pochodzę. "Nie ma kast!" moi mali rozmówcy z niedowierzaniem przekazują przechodzącym obok chłopcom. "A są u was niedotykalni? Bo wiesz, madam, my jesteśmy niedotykalni, jesteśmy Dalitami".

Dalici

Przez kolejne dni dowiaduję się od moich podopiecznych co oznacza być niedotykalnym w Indiach. Słyszę jak mali chłopcy muszą zmagać się na co dzień z upokorzeniem, że w większości wiosek na południu nadal przestrzega się zasady - jedyną pracę jaką może dostać niedotykalny to wynoszenie nieczystości z latryn, zabijanie zwierząt itp., że w wioskach to od Dalitów się oczekuje oddawania w służbę świątyniom kilkuletnich córek, które gdy zajdą w ciążę wyrzuca się jak zepsutą zabawkę, że zdarzają się ’najazdy’ młodych mężczyzn z wyższych kast na dzielnice, gdzie mieszkają niedotykalni by w świetle dnia gwałcić kobiety. Dowiaduję się, że bycie niedotykalnym oznacza tyle, co być nikim, nie posiadać żadnych praw, nie posiadać marzeń - bo tak łatwiej.

Trawię powoli usłyszane historie. Nie wiem co powiedzieć tym dzieciom. Że wszyscy jesteśmy równi? Że świat w gruncie rzeczy jest piękny a ludzie z zasady dobrzy, że inni popierają niedotykalnych w ich walce o uznanie praw?

Wszystkie odpowiedzi wydają się banalne.

Nieporadnie spoglądam na siedzącego obok chłopca o imieniu ’Bodhi Nanda’. Jakby rozumiejąc, że wciąż nie mogę uwierzyć we wszystkie usłyszane od nich historie, bierze moją dłoń i przykłada do swojej - "Widzisz madam, możesz mówić nam, że jesteśmy wszyscy tacy sami, ale spójrz tylko ja jestem czarny, a ty biała i choćbym uwierzył, że wszyscy jesteśmy równi - to nie stanę się od tego biały, a ty nigdy nie będziesz czarna". Bodhi Nanda ma dziewięć lat.

Historycznie społeczność nietykalnych, niedotykalnych, czy jak sami wolą się określać Dalitów (uciemiężonych) wywodzi się od podbitej przez Arjów ciemnoskórej ludności, nazywanej przez zwycięzców ’niewolnikami’. Mimo że konstytucja indyjska (1948) uznała za bezprawną dyskryminację na podstawie pochodzenia, przynależności kastowej, do dziś społeczności Dalitów odmawia się jej podstawowych praw. W Indiach żyje 180 milionów ludzi określanych nietykalnymi.


Galeria:

Bodhi Nanda i Vivek Bodhi uczą mnie robić chapatti Bodhi Nanda i Vivek Bodhi uczą mnie robić chapatti
 
niedzielne zabawy, tradycyjna gra 'Kabadi' niedzielne zabawy, tradycyjna gra ’Kabadi’
 
przygotowania do marszu upamiętniającego dr Ambedkara, walczącego o prawa nietykalnych przygotowania do marszu upamiętniającego dr Ambedkara, walczącego o prawa nietykalnych
 
Dzieci upamiętniają dr Ambedkara chwilą ciszy w centrum Bijapuru Dzieci upamiętniają dr Ambedkara chwilą ciszy w centrum Bijapuru
 
Dzień targowy, społeczność nietykalnych Dzień targowy, społeczność nietykalnych
 
Kobieta ze społeczności nietyklanych Kobieta ze społeczności nietyklanych
 
 
Nasi Partnerzy Amani Kibera Instytut Globalnej Odpowiedzialności Counter Balance Polska Akcja Humanitarna Grupa Zagranica Bankwatch Network Polska Zielona Sieć