Gazeta Wyborcza: Polacy w piekle Czadu
Rebelie wybuchają w Czadzie zwykle wraz z zakończeniem w październiku pory deszczowej. Właśnie wtedy ma tam wylądować 350 polskich żandarmów uczestniczących w operacji UE.
Wyprawa do Czadu będzie drugą po zeszłorocznej w Kongu Kinszasie misją polskich żołnierzy w Afryce. Miało w niej wziąć udział 150 żandarmów, ale w poniedziałek szef francuskiego MSZ Bernard Kouchner, wyprzedzając polskie władze, ogłosił, że podczas wizyty w Paryżu prezydent Lech Kaczyński zdecydował wysłać aż 350 żołnierzy. Czterotysięczny korpus UE będzie strzec bezpieczeństwa ćwierci miliona uchodźców z sudańskiego Darfuru, którzy musieli ratować się ucieczką przed ludobójczą wojną. Od 2003r. zginęło tam prawie 250 tys. ludzi, a 2 mln zostały uchodźcami we własnym kraju. Ale prawdziwym problemem dla europejskich żołnierzy w Czadzie będzie powstrzymanie wojny, która przelała się przez granicę. Wczoraj rząd w Ndżamenie, by powstrzymać przemoc, wprowadził we wschodnich regionach Ouaddai i Wadi Fira stan wyjątkowy. Przybycie wojsk z Europy do Czadu ma poprzedzić lądowanie w sudańskim Darfurze najliczniejszej w historii 26-tysięcznej pokojowej armii ONZ.
Z Darfuru po władzę
Wschodni Czad i sudański Darfur to krainy niemal bliźniacze. W obu mieszkają spokrewnione ze sobą plemiona arabskie i murzyńskie. Kiedy w 2003 r. murzyńskie ludy w Darfurze zbuntowały się przeciwko rządom Arabów z Chartumu, ci posłali przeciwko nim wojsko rządowe i zbrojne milicje darfurskich Arabów nazywane dżandżawidami. Darfurscy Murzyni zorganizowali się w partyzantkę, a pomocy szukali u swoich kuzynów zza czadyjskiej miedzy. Sudan natychmiast oskarżył rząd z Ndżameny o wspieranie rebelii w Darfurze i w odwecie pomagał wszystkim, którzy życzyli źle prezydentowi Czadu Idrysowi Deby’emu. Czadyjscy Arabowie zachęceni przykładem rodaków z Darfuru zaczęli najeżdżać, mordować, palić i grabić murzyńskie wioski na wschodzie kraju. W zemście wojsko przy chętnej pomocy murzyńskich milicji „toroboro“ dokonywało pogromów Arabów, których ponad 30 tys. uciekło do Darfuru. Do Sudanu zbiegli też dysydenci z Ndżameny, by przy pomocy Chartumu organizować się w partyzantki, wywoływać rebelie i walczyć o władzę w Czadzie. W Ndżamenie mawia się, że „po władzę sięga się ze wschodu“. W sudańskim Darfurze zaczynały się i zaczynają prawie wszystkie czadyjskie powstania i bunty. A władza w Czadzie, odkąd ta była francuska kolonia ogłosiła niepodległość w 1960r., przechodziła z rąk do rąk tylko w drodze zbrojnych puczów i domowych wojen. To z Darfuru w1982r. ruszał po władzę jako buntownik przyszły prezydent Hissene Habré. Z Darfuru marsz po władzę zaczął też Deby, który w grudniu 1990r. obalił Habré. W Darfurze zaczynają też swoje powstania wszyscy, którzy chcą odebrać władzę Deby’emu.
Sny o petrodolarach
Walka o władzę w Ndżamenie nasiliła się szczególnie po 2003r., gdy w pustynnym Czadzie, jednym z najbiedniejszych i najbardziej skorumpowanych krajów świata, trysnęła ropa, a tamtejszym politykom zaczęły śnić się petrodolarowe fortuny. Zaraz potem 55-letni Deby usunął z konstytucji ograniczenia dotyczące długości panowania, a jego przeciwnicy zaczęli podejrzewać, że zamierza rządzić i czerpać zyski z ropy do samej śmierci. Od tego czasu w Czadzie doszło do co najmniej tuzina nieudanych przewrotów i prób zamachów na prezydenta. Jako pierwszy zbuntował się i uciekł do Darfuru minister wojny Mahamt Nur. Dawny wierny towarzysz broni Deby’ego oskarżył go teraz o korupcję, tyranię i zawłaszczenie całej władzy przez prezydenckich rodaków z ludu Zaghawa. Wkrótce przeciwko Deby’emu wystąpili też Zaghawowie - mieli za złe prezydentowi, że nie dzieli się z nimi sprawiedliwie władzą i przywilejami. Na czele ich rebelii stanęli niezwykle ambitni i podstępni kuzyni Deby’ego, bliźniacy Tom i Tim Erdimi. Zanim w 2005 r. zbiegli do Darfuru, próbowali zestrzelić samolot, którym prezydent wracał z zagranicznej podróży. Do bliźniaków dołączali oficerowie i żołnierze z armii, którzy dezerterowali tak licznie, że aby się od nich odróżniać, na polach bitew rządowe wojska zaczęły zakładać na mundury kolorowe szarfy. Czadyjski Dziki Wschód stanął w ogniu. Ndżamena i Chartum obrzucały się oskarżeniami i wyzwiskami, groziły wojnami, a ich wojska bez ceregieli wyprawiały się przez granicę, by ścigać rodzimych rebeliantów. Partyzanckie armie, walcząc przeciwko rządom z Chartumu i Ndżameny, biły się też między sobą o wpływy, pieniądze, rekrutów i łupy. Wzorem dżandżawidów plądrowały wsie z pogranicza, porywały dzieci, zabijały mężczyzn i gwałciły kobiety.
Francuzi ratują prezydenta
Podobnie jak konflikt w Darfurze, także ten z Czadu szybko przestał ograniczać się do prostej wojny między ludami arabskimi i murzyńskimi. W Darfurze arabscy dżandżawidzi sprzymierzają się dziś z murzyńskimi partyzantami przeciwko rządowi w Chartumie, a w Czadzie rebelianci Tama walczą z Zaghawami jeszcze zacieklej niż z miejscowymi Arabami. Zarówno wCzadzie, jak iw Darfurze kilka zbrojnych partii, które wywołały powstanie, rozpadło się na kilkanaście, których nie sposób pogodzić, za to wyjątkowo łatwo skłócać i podjudzać przeciwko innym. Z wojennego chaosu korzystają zwykli rabusie, a także handlarze niewolników, którzy napadają na wioski, by porywać jeńców. Do grabieżczych napadów i bratobójczych walk dochodzi coraz częściej w samych obozach uchodźców położonych przy granicy z Darfurem. Wiosną 2006 r., tuż przed wyborami prezydenckimi w Czadzie, zmuszeni przez Chartum do zgody czadyjscy rebelianci podeszli aż pod rogatki Ndżameny i przegnaliby z niej Deby’ego, gdyby nie francuskie wojska, które rozbiły ich pod samą stolicą. Francja utrzymuje w Czadzie bazę wojskową i 1,5 tys. żołnierzy, którzy strzegą rządów Deby’ego. Prezydent naraził się jednak Paryżowi, bo pola naftowe oddał nie francuskiemu Elfowi, ale Amerykanom (dziś, aby uniezależnić się też od USA, Deby kusi nafciarzy z Chin). Francuzi tolerują go jednak, bo obawiają się, że gdyby został obalony, cały Czad pogrążyłby się w chaosie bezprawia. Deby doskonale zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak ze słabości własnego wojska. Zgodził się wpuścić do kraju żołnierzy UE, widząc w nich ochronę przed Sudanem i rodzimymi rebeliantami. Tak samo postrzegają obce wojska czadyjscy rebelianci. Jeszcze we wrześniu nieprzejednani bliźniacy Tom i Tim Erdimi straszyli, że Europejczycy - jeśli będą wspierać Deby’ego - zostaną uznani za wrogów. W neutralność europejskiego korpusu, w którym Francuzi będą stanowić co najmniej połowę żołnierzy, powątpiewają też pracownicy organizacji dobroczynnych i niektóre państwa europejskie (choćby Niemcy), które właśnie z tego powodu nie zdecydowały się na wysłanie żołnierzy do Czadu. Aby uniknąć konfliktu z rebeliantami, Francja naciska na rząd z Ndżameny, by jeszcze przed końcem pory deszczowej zawarł ugodę z rebeliantami. Na początku października w Libii rzeczywiście podpisano porozumienie. Ale choć rząd triumfalnie ogłosił koniec wojny, rebelianci zastrzegali, że „jeszcze wiele, wiele, wiele“ spraw pozostało do ustalenia, zanim złożą broń.
Nowa wojna Tamów
W niedzielę ponad tysiąc partyzantów Tamów, stacjonujących w przygranicznym miasteczku Guereda iczekających na wcielenie do rządowego wojska, zbuntowało się i powędrowało do sudańskiego Darfuru. Na wieść o tym Zaghawowie rzucili się na bezbronnych teraz Tamów i zabili co najmniej 20 z nich. Bunt Tamów to pierwszy zwiastun nadciągającej pory suchej. Gdy tylko nastanie, spróbują jak zwykle wrócić do Czadu, by wywołać nową wojnę.
Źródło: "Polacy w piekle Czadu", Jagielski W., 17.10.2007