Czy Polska będzie wspierać demokratyzację w krajach Afryki?

O tym, jak ważne jest promowanie zasad demokratycznych i dobrego rządzenia oraz podstawowych praw człowieka i obywatela nie tylko w krajach Europy Wschodniej, jak chciałby minister Sikorski, lecz także w krajach Afryki, myślę przy okazji pobytu w kenijskiej Kiberze w trakcie dorocznego święta uchwalenia konstytucji potocznie nazywanego Saba Saba (przypada 7. lipca, 7 w suahili to saba).

Przy okazji święta, partia opozycyjna na czele z Raila Odinga (były premier Kenii) zorganizowała wiec polityczny wzywający rząd do dialogu. Wzywanie rządu do dialogu – jakże dobrze brzmiące hasło, i tak obce w podzielonej politycznie Polsce – jest tutaj prawdziwą wydmuszką polityczną. Chodzi o władzę – jak zawsze i jak wszędzie. Niestety, ta wydmuszka może mieć straszne konsekwencje.

Resentymenty plemienne są mocno obecne w rozgrywce politycznej, a wszyscy pamiętają koszmar wyborów prezydenckich w 2007r., kiedy to plemiona Kikuju i Luo zaczęły się po prostu zabijać nawzajem pod pretekstem oszustw wyborczych. Mając tą wiedzę, niepokojący jest fakt, że obecny rząd i prezydent Uhuru Kenyatta wywodzi się z Kikuju, natomiast główny oponent Raila Odinga to Luo. Dzień 7. lipca powinien być świętem demokracji, jednakże w Kenii targanej w ostatnim czasie problemami związanymi z atakami grup terrorystycznych, a także niegasnącymi od lat zatargami plemiennymi, jest to prawdziwy dzień próby.

W tygodniu poprzedzającym Saba Saba wszyscy wsłuchiwali się w doniesienia medialne mówiące o coraz to nowych aktach przemocy w różnych regionach kraju, powtarzając jak zaklęcie – Saba Saba nadchodzi. Zadziwiające było obserwować, jak ludzie powoli acz systematycznie nabierali przekonania, że 7. lipca coś się wydarzy. Całą noc nie milkły głośniki na imprezach wokół Kibery a muzykę przerywały okrzyki prowadzących, z których zrozumiałe było tylko jedno – Saba Saba. O poranku Kibera wyglądała na wymarłą, nie jeździły matatu, sklepy były zamknięte. Wszystko ze strachu przed zamieszkami. Gdy zaczyna być gorąco, jako pierwsze płoną właśnie matatu, nic więc dziwnego, że na wszelki wypadek jedyny środek transportu w mieście zniknął. Tylko na chwilę zrobiło się głośno, gdy wielka grupa ludzi zmierzała pieszo do centrum miasta na wiec, śpiewając i grając na bębnach i grzechotkach. Wiec trwa, a Facebook donosi, że w Mombasie i Kisumu również zaczynają się protesty. Niestety ludzie zamknięci w domach – jak ja – niewiele mogą się dowiedzieć, gdyż rząd ocenzurował media i informacje o wiecu docierają do nas tylko szczątkowo.

Kluczowe wydają się być dwa pytania: co może być punktem zapalnym zamieszek oraz kim są ludzie, którzy mogą je zacząć, skoro wszyscy twierdzą, że są tymi, którzy właśnie boją się zamieszek a politycy zapewniają o swoich pokojowych intencjach? Patrząc z boku i słuchając rodowitych Kenijczyków od prawie 10 lat działających w celu utrzymania pokoju, zamieszki może wywołać jedno głupie zdanie, a wszyscy pamiętamy magiczne słowo związane z ludobójstwem w Rwandzie. To, co wydaje się niemożliwe w Europie czyli sąsiad zabijający sąsiada z powodu polityki, tutaj wciąż jest żywe i jakże proste. W Kenii można zabić człowieka i nic absolutnie nic się nie dzieje. Peacekeeperzy z Kibery opowiadają mi o przypadkach publicznego palenia żywcem złodziei, na które nie reaguje policja uważając chyba, że jest to wewnętrzna sprawa wspólnoty.

Przepaść kulturowa jest duża i wydaje się, że możemy jedynie zrozumieć fakt jej istnienia, bo zaakceptować niski poziom szacunku dla życia, jest po prostu piekielnie trudno.

Patrząc z dalszej perspektywy na sytuację w Kenii, widać wyraźnie, że łatwość z jaką politycy w imię słów-wydmuszek podjudzają ludzi przeciwko sobie, to głęboki problem państwa, które nie zna zasad dobrego rządzenia. Politycy nie liczą się z ofiarami w ludziach, bo ofiary te są nie z ich świata. Kraj jest podzielony na elity, które funkcjonują w kolorowej bańce nadmuchanej korupcją i układami, oraz zwykłych ludzi, którzy nie mają wiedzy i tkwią w beznadziei nie ufając żadnemu politykowi, lecz jednocześnie będąc emocjonalnie sterowanymi przez politykę. Media nie są niezależne, a sektor pozarządowy, który teoretycznie mógłby monitorować decydentów i w pewnym sensie ich rozliczać, jest jeszcze zbyt słaby, by mieć jakikolwiek wpływ. O sądownictwie nie wspominam, bo jest to część skorumpowanego systemu politycznego.

Czy w tej rzeczywistości Kenia, jako jeden z krajów priorytetowych dla programu Polska Pomoc Ministerstwa Spraw Zagranicznych, nie powinna być wspierana w obszarze będącym naszym priorytetem horyzontalnym – demokracja i dobre rządzenie? Dlaczego MSZ nie dostrzega tej ogromnej luki, jaką jest brak zasad demokratycznych w krajach afrykańskich? To pytanie, które nie wychodzi z mojej głowy w ten gorący wieczór w Kiberze.


 
Nasi Partnerzy Amani Kibera Instytut Globalnej Odpowiedzialności Counter Balance Polska Akcja Humanitarna Grupa Zagranica Bankwatch Network Polska Zielona Sieć